poniedziałek, 5 stycznia 2015

Jem by żyć, a nie żyję by jeść!

A dzisiaj wyjaśnię, dlaczego mój blog ma taką, a nie inną nazwę – JEM BY ŻYĆ.
Od zawsze byłam raczej pulchną osobą, nie grubą, ale pulchną. Na studiach, dzięki bieganiu, udało mi się schudnąć do takiej optymalnej wagi i byłam taka w sam raz :).  Od tej pory dużo się ruszałam i na uczelnię jeździłam rowerem, więc z moją wagą nie było problemów.
Od zawsze też lubiłam słodycze i ogólnie jedzenie. Było ono dla mnie bardzo ważne i uwielbiałam czasami sobie dogadzać i zjeść ciastko z cukierni, słoną przekąskę, ptasie mleczko, lody. Tylko u mnie wyglądało to tak, że kupowaliśmy z mężem litrowe opakowanie lodów, dzieliliśmy na pół i zjadaliśmy. Jak wieczorem jedliśmy ptasie mleczko, to każdy dostawał po swojej tacce i zjadał na raz.

Ale dużo się ruszałam i spalałam ten nadmiar kalorii, dzięki czemu nie tyłam. Miałam taką swoją filozofię, że lepiej się ruszać i móc sobie folgować z jedzeniem i jeść to, co się lubi, niż ograniczać się w jedzeniu. 
Ta moja życiowa filozofia klasyfikowała jedzenie jako przyjemność, a to sprawiało, że ograniczanie sobie jedzenia i odmawianie słodkości było dla mnie karą, męką

Sytuacja się mocno zmieniła, gdy dostałam wysypu paskudnego trądziku, o czym pisałam wcześniej. Moja przemiana trwała co najmniej pół roku, ale z racji tego, że przywitaliśmy dopiero co rok 2015, mogę powiedzieć, że rok 2014 był dla mnie przełomem
Zmieniłam drastycznie swoje podejście do żywienia i otworzyły mi się oczy. Czasami czuję, że wreszcie zaczęłam myśleć samodzielnie i dokonywać samodzielnych, przemyślanych wyborów w kwestii robienia zakupów i w kwestii żywienia swojej rodziny (póki co skromnej, bo dwuosobowej).

Zawsze wydawało mi się, że jestem świadomym konsumentem i nie działają na mnie chwyty marketingowe, ale teraz widzę, jak dawałam się manipulować.

Ale do rzeczy. Dzięki diecie warzywno-owocowej zmieniłam swoje życie m. in. w kwestii żywienia i traktuję jedzenie jako pokarm dla mojego ciała. Wiem, że to, co zjadam daje mojemu ciału energię i potrzebne substancje do tego, żeby sprawnie funkcjonował i żeby służył mi długie lata w pełni sił. I nie chodzi tylko o kalorie potrzebne do wykonywania podstawowych czynności jak ruszanie się, myślenie, ale o setki tysięcy reakcji chemicznych, które zachodzą codziennie w naszych organizmach. To, że dzieją się one na poziomie komórkowym i są niewidoczne dla naszych oczu, nie znaczy, że nie mają miejsca.

Niektórzy mogą powiedzieć, że co to za życie jak cały czas narzucamy sobie ograniczenia w ilości spożywanych słodyczy, alkoholu, chipsów, hamburgerów z maka, parówek i coli. Niektórzy mówią, że bez słodyczy nie dadzą rady. Żal mi bardzo ludzi, którzy nie mają na tyle silnej woli, żeby zapanować nad chęcią jedzenia, bo wiem, jak to jest, sama tak miałam.  Ze słodyczami jest o tyle trudniej, że cukier silnie uzależnia, ale o tym kiedy indziej. 

Ja po oczyszczeniu organizmu poczułam w sobie siłę, pozwalającą zapanować nad apetytem, a raczej żądzą jedzenia. Miałam dosyć tego, że nie ja decyduje o tym, co jem, tylko, że jedzenie ma nade mną władzę. Teraz, jak nie mogę się na czymś skupić, bo myślę, że zaraz zjem coś dobrego, staram sobie uświadomić, że jedzenie jest po to, by odżywić moje ciało, a nie po to, by dać mi chwilową przyjemność – Jem by żyć, a nie żyję by jeść!


Oczywiście nie oznacza to, że jem same niedobre rzeczy, że nie solę i jem bez smaku ;) Uwielbiam pichcić coś i jem przewspaniałe królewskie śniadania,  o których pisałam wcześniej – jaglanka. Gotuję normalne obiady, zupy, gulasze, zapiekanki, ale nie używam soli rafinowanej, ograbionej ze wszystkich składników odżywczych, ale zastąpiłam ją solą himalajską, która oprócz NaCl posiada również minerały. To samo z cukrem. Nie używam go w ogóle. Jest wiele zastępników cukru (miód, melasa, ksylitol, banany, daktyle).

Od święta natomiast jem normalne ciasta, mięso, czekoladki, lody, frytki itp. Ale od święta i nie jest to co każdy weekend, bo to oznacza już regularność, ale na Boże Narodzenie/Sylwestra, Wielkanoc, na urlopie też sobie pofolguję, na urodziny zjem tort itp. Jest kilka takich dni w roku, a potem wracam do swojego jedzenia, do którego zresztą zaczyna mnie po Świętach już ciągnąć, bo czuję, że mój organizm domaga się zdrowego i pełnowartościowego pokarmu.

W pracy miałam kolegę, który jadł śmieciowe jedzenie, nieraz była to cała konserwa z białym pieczywem, jakaś galaretka sklepowa, zupka chińska. Jak go częstowałam jabłkiem, to mówił, że nie może, bo ma cukrzycę (domyślam się, że nie jadł w takim razie w ogóle owoców), na marchewkę nawet nie spojrzał. W wieku 50kilku lat zmarł. Pewnego dnia karetka go zabrała, miał ostrą niewydolność m.in. nerek, ale dokładnie nie wiem co to było. Jego narządy wewnętrzne odmówiły posłuszeństwa. Wtedy nagle w firmie każdy stwierdził, że faktycznie takie jedzenie zabija i od jutra zaczyna jeść zdrowo. Ale, że takie jedzenie zabija bardzo powoli, bo na to trzeba pracować kilkadziesiąt lat, to ludzie tłumaczą sobie, że jeden dzień to nic nie zmieni, że kiedyś zaczną zdrowo jeść. Od jutra zaczynam. I na tym się kończy.

Ja nie radzę tego odkładać, po pierwsze dlatego, żeby nie truć się powoli, acz systematycznie, a po drugie dlatego, że jedząc zdrowo, zyskujemy wspaniałą jakość tego naszego życia. Samopoczucie jest tak wspaniałe i wracają chęci do życia, że ja za żaden kawałek ciasta, nie oddam tej radości życia, jaką mam właśnie dzięki odmawianiu sobie tego ciasta. 

Jeszcze rok temu miałam dosyć swojej pracy i często się irytowałam, złościłam, stresowałam, wstawałam rano z myślą: Byle przetrwać do piętnastej. W pracy się nic nie zmieniło, ale w mojej głowie się pozmieniało. Teraz uwielbiam swoją pracę, jestem wdzięczna, że ją mam, przychodzę do niej z entuzjastycznym nastawieniem, dzięki temu kontakty z klientami mam świetne, odnoszę sukcesy, dostałam podwyżkę, o którą prosiłam. Nie mam dni, że nie mogę się wysłowić, że rozbudzam się dopiero trzecią kawą, że siedzę i nie chce mi się nic, byle dotrwać do piętnastej.  Moje życie zyskało nową lepszą jakość!

Także moja pierwsza zasada zdrowego stylu życia, to nie jeść umiarkowanie, ale JEŚĆ BY ŻYĆ!

8 komentarzy :

  1. Świetne zdjęcie w tle i fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, bardzo mi miło:) A jak jeszcze komuś pomoże w odzyskaniu zdrowia i promiennej cery, to będę się podwójnie cieszyć:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, po jakim czasie miałaś już pierwsze efekty poprawy skóry? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podczas postu najpierw dostałam mega wysypu krost, ale już w trakcie skóra robiła się bardziej promienna. Potem wszystko się zagoiło i już byłam szczęśliwa, a tu po 4 tygodniach kolejna fala krost i obsypało mnie znowu. To była prawdziwa załamka... Ale przetrwałam to i później było już tylko lepiej :) Mimo tych krost to skóra miała lepszy koloryt, wągry wybladły bardzo i dużo lepiej wyglądałam :)
    Dodam, że na początku postu robiłam codziennie maseczkę z cebuli, a po około 3 tygodniach robiłam rzadziej, po czym, jak mnie znów wysypało, ponownie robiłam ją codziennie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie trądzik trwał już jakieś dobre 10 lat.. Dzięki kremowi ze ślimaka uzyskałam w końcu ładny wygląd i dobre samopoczucie. Jestem bardzo zadowolona z tego kremu. Pisałam o nim na Swoim blogu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś pewnie wypróbuję ten krem,bo zbieram się do tego od jakiegoś czasu:)

      Usuń
  6. Serio świetny post. Powinno jak najwięcej osób go przeczytać i uświadomić, że jesteśmy tym co jemy i, że to ma być zdrowe dla naszego ciała, umysłu. Odkąd zaczęłam zdrowiej i przeszłam na dietę roślinną cera jak i samopoczucie się zmieniło nie do pomyślenia. Wstaje o 5 wyspana, pełną energii, radosna i ciekawa dnia, a nie jak kiedyś 'oby przeżyć ten dzien' jedzenie, dobre jedzenie to lekarstwo na udane życie. :)

    OdpowiedzUsuń