A dzisiaj wyjaśnię, dlaczego mój blog ma taką, a nie inną
nazwę – JEM BY ŻYĆ.
Od zawsze byłam raczej pulchną osobą, nie grubą, ale
pulchną. Na studiach, dzięki bieganiu, udało mi się schudnąć do takiej
optymalnej wagi i byłam taka w sam raz :).
Od tej pory dużo się ruszałam i na uczelnię jeździłam rowerem, więc z
moją wagą nie było problemów.
Od zawsze też lubiłam słodycze i ogólnie jedzenie. Było ono dla mnie bardzo
ważne i uwielbiałam czasami sobie dogadzać i zjeść ciastko z cukierni, słoną
przekąskę, ptasie mleczko, lody. Tylko u mnie wyglądało to tak, że kupowaliśmy
z mężem litrowe opakowanie lodów, dzieliliśmy na pół i zjadaliśmy. Jak
wieczorem jedliśmy ptasie mleczko, to każdy dostawał po swojej tacce i zjadał
na raz.
Ale dużo się ruszałam i spalałam ten nadmiar kalorii, dzięki
czemu nie tyłam. Miałam taką swoją filozofię, że lepiej się ruszać i móc sobie
folgować z jedzeniem i jeść to, co się lubi, niż ograniczać się w jedzeniu.
Ta
moja życiowa filozofia klasyfikowała jedzenie
jako przyjemność, a to sprawiało, że ograniczanie sobie jedzenia i
odmawianie słodkości było dla mnie karą,
męką.
Sytuacja się mocno zmieniła, gdy dostałam wysypu paskudnego
trądziku, o czym pisałam wcześniej. Moja przemiana trwała co najmniej pół roku,
ale z racji tego, że przywitaliśmy dopiero co rok 2015, mogę powiedzieć, że rok
2014 był dla mnie przełomem.
Zmieniłam drastycznie swoje podejście do żywienia i otworzyły mi się oczy.
Czasami czuję, że wreszcie zaczęłam myśleć samodzielnie i dokonywać
samodzielnych, przemyślanych wyborów w kwestii robienia zakupów i w kwestii
żywienia swojej rodziny (póki co skromnej, bo dwuosobowej).
Zawsze wydawało mi
się, że jestem świadomym konsumentem i nie działają na mnie chwyty
marketingowe, ale teraz widzę, jak dawałam się manipulować.
Ale do rzeczy. Dzięki diecie
warzywno-owocowej zmieniłam swoje życie m. in. w kwestii żywienia i
traktuję jedzenie jako pokarm dla
mojego ciała. Wiem, że to, co zjadam daje mojemu ciału energię i potrzebne
substancje do tego, żeby sprawnie funkcjonował i żeby służył mi długie lata w
pełni sił. I nie chodzi tylko o kalorie potrzebne do wykonywania podstawowych czynności jak ruszanie się, myślenie, ale o setki tysięcy reakcji chemicznych, które zachodzą codziennie w naszych organizmach. To, że dzieją się one na poziomie komórkowym i są niewidoczne dla naszych oczu, nie znaczy, że nie mają miejsca.
Niektórzy mogą powiedzieć, że co to za życie jak cały czas
narzucamy sobie ograniczenia w ilości spożywanych słodyczy, alkoholu, chipsów,
hamburgerów z maka, parówek i coli. Niektórzy mówią, że bez słodyczy nie dadzą
rady. Żal mi bardzo ludzi, którzy nie mają na tyle silnej woli, żeby zapanować
nad chęcią jedzenia, bo wiem, jak to jest, sama tak miałam. Ze słodyczami jest o tyle trudniej, że cukier
silnie uzależnia, ale o tym kiedy indziej.
Ja po oczyszczeniu organizmu poczułam w
sobie siłę, pozwalającą zapanować nad apetytem, a raczej żądzą jedzenia. Miałam dosyć tego, że nie ja decyduje o tym, co
jem, tylko, że jedzenie ma nade mną władzę. Teraz, jak nie mogę się na czymś
skupić, bo myślę, że zaraz zjem coś dobrego, staram sobie uświadomić, że
jedzenie jest po to, by odżywić moje ciało, a nie po to, by dać mi chwilową
przyjemność – Jem by żyć, a nie żyję by
jeść!
Oczywiście nie oznacza to, że jem same niedobre rzeczy, że
nie solę i jem bez smaku ;) Uwielbiam pichcić coś i jem przewspaniałe
królewskie śniadania, o których pisałam
wcześniej – jaglanka. Gotuję
normalne obiady, zupy, gulasze, zapiekanki, ale nie używam soli rafinowanej,
ograbionej ze wszystkich składników odżywczych, ale zastąpiłam ją solą
himalajską, która oprócz NaCl posiada również minerały. To samo z cukrem. Nie
używam go w ogóle. Jest wiele zastępników cukru (miód, melasa, ksylitol,
banany, daktyle).
Od święta natomiast jem normalne ciasta, mięso, czekoladki,
lody, frytki itp. Ale od święta i nie jest to co każdy weekend, bo to oznacza już regularność, ale na Boże
Narodzenie/Sylwestra, Wielkanoc, na urlopie też sobie pofolguję, na
urodziny zjem tort itp. Jest kilka
takich dni w roku, a potem wracam do swojego jedzenia, do którego zresztą
zaczyna mnie po Świętach już ciągnąć, bo czuję, że mój organizm domaga się
zdrowego i pełnowartościowego pokarmu.
W pracy miałam kolegę, który jadł śmieciowe jedzenie, nieraz
była to cała konserwa z białym pieczywem, jakaś galaretka sklepowa, zupka
chińska. Jak go częstowałam jabłkiem, to mówił, że nie może, bo ma cukrzycę
(domyślam się, że nie jadł w takim razie w ogóle owoców), na marchewkę nawet
nie spojrzał. W wieku 50kilku lat zmarł. Pewnego dnia karetka go zabrała, miał
ostrą niewydolność m.in. nerek, ale dokładnie nie wiem co to było. Jego narządy wewnętrzne odmówiły posłuszeństwa. Wtedy nagle
w firmie każdy stwierdził, że faktycznie takie jedzenie zabija i od jutra
zaczyna jeść zdrowo. Ale, że takie jedzenie zabija bardzo powoli, bo na to
trzeba pracować kilkadziesiąt lat, to ludzie tłumaczą sobie, że jeden dzień to
nic nie zmieni, że kiedyś zaczną zdrowo jeść. Od jutra zaczynam. I na tym się kończy.
Ja nie radzę tego odkładać, po pierwsze dlatego, żeby nie
truć się powoli, acz systematycznie, a po drugie dlatego, że jedząc zdrowo, zyskujemy
wspaniałą jakość tego naszego życia. Samopoczucie jest tak wspaniałe i wracają
chęci do życia, że ja za żaden kawałek ciasta, nie oddam tej radości życia,
jaką mam właśnie dzięki odmawianiu sobie tego ciasta.
Jeszcze rok temu miałam dosyć swojej pracy i często się
irytowałam, złościłam, stresowałam, wstawałam rano z myślą: Byle przetrwać do
piętnastej. W pracy się nic nie zmieniło, ale w mojej głowie się pozmieniało.
Teraz uwielbiam swoją pracę, jestem wdzięczna, że ją mam, przychodzę do niej z
entuzjastycznym nastawieniem, dzięki temu kontakty z klientami mam świetne,
odnoszę sukcesy, dostałam podwyżkę, o którą prosiłam. Nie mam dni, że nie mogę
się wysłowić, że rozbudzam się dopiero trzecią kawą, że siedzę i nie chce mi
się nic, byle dotrwać do piętnastej. Moje
życie zyskało nową lepszą jakość!
Także moja pierwsza zasada zdrowego stylu życia, to nie jeść
umiarkowanie, ale JEŚĆ BY ŻYĆ!
Świetne zdjęcie w tle i fajny blog :)
OdpowiedzUsuńDzięki, bardzo mi miło:) A jak jeszcze komuś pomoże w odzyskaniu zdrowia i promiennej cery, to będę się podwójnie cieszyć:)
OdpowiedzUsuńCześć, po jakim czasie miałaś już pierwsze efekty poprawy skóry? :)
OdpowiedzUsuńPodczas postu najpierw dostałam mega wysypu krost, ale już w trakcie skóra robiła się bardziej promienna. Potem wszystko się zagoiło i już byłam szczęśliwa, a tu po 4 tygodniach kolejna fala krost i obsypało mnie znowu. To była prawdziwa załamka... Ale przetrwałam to i później było już tylko lepiej :) Mimo tych krost to skóra miała lepszy koloryt, wągry wybladły bardzo i dużo lepiej wyglądałam :)
OdpowiedzUsuńDodam, że na początku postu robiłam codziennie maseczkę z cebuli, a po około 3 tygodniach robiłam rzadziej, po czym, jak mnie znów wysypało, ponownie robiłam ją codziennie :)
U mnie trądzik trwał już jakieś dobre 10 lat.. Dzięki kremowi ze ślimaka uzyskałam w końcu ładny wygląd i dobre samopoczucie. Jestem bardzo zadowolona z tego kremu. Pisałam o nim na Swoim blogu :)
OdpowiedzUsuńKiedyś pewnie wypróbuję ten krem,bo zbieram się do tego od jakiegoś czasu:)
UsuńSerio świetny post. Powinno jak najwięcej osób go przeczytać i uświadomić, że jesteśmy tym co jemy i, że to ma być zdrowe dla naszego ciała, umysłu. Odkąd zaczęłam zdrowiej i przeszłam na dietę roślinną cera jak i samopoczucie się zmieniło nie do pomyślenia. Wstaje o 5 wyspana, pełną energii, radosna i ciekawa dnia, a nie jak kiedyś 'oby przeżyć ten dzien' jedzenie, dobre jedzenie to lekarstwo na udane życie. :)
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda! :)
Usuń