czwartek, 2 października 2014

Wstęp - kilkanaście lat życia z wiernym towarzyszem - trądzikiem.

Nastolatką od dawna nie jestem, a trądzik prześladuje mnie od końca gimnazjum. Zaliczyłam wiele wizyt u dermatologów, wypróbowałam wiele maści, aptecznych toników i o zgrozo: antybiotyków. Przyczyniłam się znacznie do wzbogacenia portfeli dermatologów, aptek i firm kosmetycznych. Czasami widziałam delikatne działanie niektórych leków, ale szybko zmiany powracały i to często nasilone, bo leki i kosmetyki wysuszały i niszczyły warstwę ochronną skóry, przez co przetłuszczała mi się coraz bardziej i wyskakiwało coraz więcej pryszczy.

W okresie studiów zaprzestałam chodzenia do lekarzy, bo stwierdziłam, że i tak nie pomagają, a nawet szkodzą: mojemu zdrowiu, jak również portfelowi. Piłam herbatkę z bratka i jakoś dało się żyć. Oczywiście codzienny makijaż to był standard: podkład kryjący, korektor, puder, a i tak w ciągu dnia świeciłam się jak nie powiem co :P 

Wiadomo, czasami było lepiej, czasami gorzej. Aż do lata 2013, kiedy to na mojej twarzy dział się istny armagedon. Fakt, że wakacje 2013 to był dla mnie czas, kiedy byłam w ciągłym stresie z przyczyn osobistych. Myślę, że w dużej mierze to spowodowało tą katastrofę. 

Na linii żuchwy, na policzkach, brodzie i szyi miałam okropne ropne krosty, z których wylewała się ropa. Brzmi to drastycznie i takie było. Jak myłam twarz, to, dotykając jej, czułam okropny ból… Byłam załamana, nie chciałam wychodzić z domu, szybko się irytowałam, wszystko mnie drażniło, już myślałam, że mam jakąś "depresję trądzikową". To było coś strasznego. Na szczęście miałam wielkie oparcie w moim mężu, który dzielnie znosił moje załamanie, choć i on czasem nie dawał rady. Mówię Wam, to był jakiś dramat i nikt, kto nie miał krost, nie rozumie, co czuje osoba przez nie oszpecona.  Dlatego czuję się w obowiązku podzielić  swoją historią i nawet jeśli miałaby ona pomóc tylko jednej osobie, to będę szczęśliwa :)

W desperacji i namówiona przez męża i mamę, którzy chyba już nie wytrzymywali ze mną, poszłam do dermatologa. Pomyślałam sobie, a nuż jakieś nowe leki wynaleźli, może czas coś wypróbować, sto lat nie byłam u lekarza. No i poszłam. Lekarz powiedział, że to bardzo poważne zmiany, stany zapalne i ropne nacieki. Brzmi przerażająco  - byłam przerażona i płakać mi się chciało. Zaproponował mi lek izotec. Jest to lek z grupy retinoidów. Kto miał poważne problemy z cerą ten wie, jakie są skutki uboczne. Lekarz powiedział, żebym poczytała w domu fora internetowe, że ten lek naprawdę pomaga i że jego syn też stosował i do tej pory z trądzikiem ma spokój. Uczucia miałam zgoła ambiwalentne. Z jednej strony nadzieja, że jest coś, co mi pomoże, z drugiej strony strach przed skutkami ubocznymi.

Wróciłam do domu, rozmawiałam z mężem, mamą oraz znajomymi, którzy są lekarzami. Czytałam też fora i faktycznie, prawie wszystkim pomagał ten lek, ale! Właśnie, było jedno ALE. Nie znalazłam NIKOGO, kto by napisał na forum po kilku latach, że nadal nie ma krost. Każdy, któremu lek pomógł pisał zaraz po zakończonej kuracji. Natomiast pojawiało się wiele głosów przestrzegających przed stosowaniem retinoidów, ponieważ nawet po kilku latach ludzie skarżyli się na powrót trądziku i to, że powrócił ze zdwojoną siłą i nie da się po opanować, bo na rynku nie ma nic silniejszego niż retinoidy. Dało mi to dużo do myślenia i analizowania.

Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak poszukam mniej drastycznych sposobów i natknęłam się w książce „Na Zdrowie - Porady dr Górnickiej” na przepis na maseczkę z cebuli. Stwierdziłam, że co mi szkodzi: sposób tani i naturalny. Może mniej wygodny niż łykanie tabletki, ale ja nie lubię iść na łatwiznę ;)
Więc zaczęło się: Najpierw cebulę trzeba było ugotować, potem zmiażdżyć na papkę i nałożyć na twarz. Ponieważ ta breja nie trzymała się na twarzy jak maseczka u kosmetyczki, ani nie wyglądała tak „profesjonalnie”, musiałam się owijać gazą i chustą bawełnianą, bo Pani Doktor zalecała trzymać ją 3 godziny. I tak minęły mi chyba 3 wieczory. Skóra po tej maseczce była mięciutka, zmiany bledsze i podgojone. Głębokie krosty zaczęły wynurzać się na powierzchnię, ich zawartość szybko wypływała, a cebula łagodziła podrażnienia i rany. Wreszcie pojawiła się dla mnie nadzieja :)

Pamiętam, że miałam jakieś wątpliwości co do tej maseczki i zaczęłam szukać w Internecie jakichś informacji, dzięki czemu trafiłam na przepis na maseczkę z surowej cebuli. Pokochałam tą maseczkę i jestem wdzięczna cebuli za uratowanie mojej twarzy przed totalną katastrofą. Dlatego należy jej się bezapelacyjnie osobny post, który pojawi się wkrótce :)

P.S. Jeśli myślicie, że sposobem na pozbycie się trądziku jest maseczka z cebuli, to muszę Was wyprowadzić z błędu ;) To dopiero pierwszy krok, pomoc, w osiągnięciu zdrowej, czystej skóry bez krost :)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz